Poniższy tekst pomimo, że dotyczy sytuacji w Ameryce, skierowany jest do przywódców Rzeczypospolitej Polskiej:
Ludzie są zmęczeni pustymi obietnicami i wykładami przywódców, którzy wydają się oderwani od rzeczywistości. Chcą przywódców, którzy rozwieją ich obawy dotyczące miejsc pracy, bezpieczeństwa i możliwości gospodarczych.
Ludzie często pytają, w jaki sposób były zwolennicy (socjalisty) Berniego Sandersa mogli poprzeć Donalda Trumpa. Dla wielu sprowadzało się to do jednej kluczowej kwestii: porzucenia klasy robotniczej przez Demokratów. Sam Sanders powiedział niedawno, że nic dziwnego, że pracujący Amerykanie opuszczają partię, która już im nie służy.
Wybory prezydenckie uwypukliły tę zmianę, ponieważ Trump odnotował rekordową frekwencję wśród wyborców rasy czarnej i latynoskiej. Jednak zamiast pytać dlaczego, lewica sięgnęła do leniwych stereotypów. MSNBC i inne sieci telewizyjne określiły czarnych mężczyzn jako „mizoginów”, a Latynosów jako „rasistów” po prostu za głosowanie na Republikanów. Te lekceważące etykiety tylko pogłębiają rozdźwięk. Zamiast dostrzec pęknięcia w swojej bazie, Demokraci odrzucają prawdziwe obawy, zakładając, że za kilka lat odzyskają poparcie mniejszości bez zmiany tonu i programu.
Nic dziwnego, że Amerykanie postawili się na Trumpa w rekordowej liczbie, przyciągnięci jego skupieniem się na rzeczywistych sprawach i chęcią bezpośredniego nawiązania z nimi kontaktu.
Prawda jest prosta: Demokraci przegrali, ponieważ przestali słuchać zwykłych Amerykanów.
Z biegiem czasu skupili się na słuchaniu zwolenników radykalnych pomysłów i elit. Zamiast zajmować się kwestiami gospodarczymi, takimi jak zatrudnienie i inflacja, Demokraci skupili swoją platformę na polityce tożsamości i kwestiach społecznych, które rezonują głównie z zamożnymi postępowcami. Takie podejście zniechęca Amerykanów zmagających się z problemami świata rzeczywistego.
Ten cykl wyborczy uwydatnił tę rozbieżność. Elity demokracji, takie jak Barack Obama, Bill Clinton i ich hollywoodzcy sojusznicy, spędzali więcej czasu na pouczaniu Amerykanów na temat tego, jak powinni myśleć i głosować, niż na zajmowaniu się ich codziennymi zmaganiami. Dla wyborców, którzy ledwo dawali sobie radę, te wykłady wydawały się pozbawione sensu i głuche.
Demokraci skupili się niemal wyłącznie na kwestiach kobiet, zwłaszcza aborcji, zaniedbując podstawowe tematy, na których zależy większości Amerykanów: bezpieczeństwo pracy, rosnące koszty i bezpieczeństwo publiczne. Mężczyźni – i przeciętny wyborca – poczuli się odsunięci na bok przez partię, która kiedyś twierdziła, że ich reprezentuje. Nieustanne skupianie się Demokratów na jednej kwestii podkreśliło przejście od jednoczenia Amerykanów do dzielenia ich ze względu na tożsamość.
Tymczasem Trump i przywódcy partii Republikańskiej, tacy jak JD Vance, przyjęli inne podejście. Podczas gdy Harris pomijała najważniejsze wydarzenia ponadpartyjne, Trump pojawił się tam, gdzie było to ważne — serwował hamburgery w McDonald’s w Pensylwanii, a Vance nalewał piwo w pubie w Wisconsin. To nie były tylko sesje zdjęciowe; były to autentyczne wysiłki mające na celu nawiązanie kontaktu ze zwykłymi Amerykanami, wysłuchanie ich obaw i podkreślenie wspólnych wartości. Pojawiając się, Trump i jego zespół przypomnieli wyborcom, że chcą spotykać się z ludźmi tam, gdzie się znajdują – o czym Demokraci najwyraźniej zapomnieli.
PN: Myślę, że to wystarczy aby dać polskim politykom wiele do przemyślenia.
- Na podstawie artykułu na The Blaze